Autor: Łukasz Kowalczuk
Zgodnie z obietnicą daną przy okazji wywiadu z Rondalem Scottem Trzecim, dziś recenzja Strange Kid Comix Magazine. Uwielbiam to uczucie, kiedy dostaję zagramaniczną paczkę z fajnymi rzeczami. A jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że jestem jedyną osobą w Polsce, która jest w posiadaniu tych fajnych rzeczy? Super! Jednak mniejsza o moje samolubne zapędy.
Strange Kid Comix Magazine to antologia historyjek uzupełniona o artykuły i ilustracje. Każdy numer ma motyw przewodni, dodatkowymi klamrami spinającymi komiksy są kreskówkowy styl oraz postać Dziwnego Dzieciaka – maskotki serwisu SKC. Numer drugi jest poświęcony Halloween. Roi się tu od nawiązań do kultury popularnej, jest krwawo i zabawnie – jak to w Halloween.
Najbardziej podobały mi się Splatterkid, Strange Kid Halloween i najlepszy Helheim. Całości dopełnia interesujący wywiad z Davidem Hartmanem – ilustratorem pracującym między innymi przy Transformers Prime, znanym również (a może przede wszystkim) ze współpracy z Robem Zombie
Na kolejny numer przyszło czytelnikom czekać równy rok. Co ważne, został on wydany dzięki zbiórce w serwisie Kickstarter. Myślę, że fundatorzy nie mają czego żałować. Tym razem wydawca uderzył mocniej w nostalgiczną nutę i skupił się na emitowanych w sobotnie poranki kreskówkach. Część historyjek jest ze sobą połączona fabularnie, co daje ciekawy efekt. Każda odwołuje się do jakiegoś znanego serialu. Od Miasteczka Twin Peaks (absolutne mistrzostwo!), przez Ghostbusters (nieco słabiej), aż do Dino Riders (czad!).
Poziom komiksów jest mniej wyrównany, zdarza się kilka słabszych momentów. Jest za to o wiele więcej tekstów, na dodatek świetnie zilustrowanych. Przeważają wariacje na temat kreskówek i ich bohaterów (co by było gdyby…), ale można się też dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Pojawia się super patent pod tytułem TV Trivia, czyli ciekawostki na temat seriali wydrukowane na dole niemal każdej strony. Wiedzieliście, że twarz głównego złoczyńcy z serialu o Inspektorze Gadżecie pojawiła się dopiero wraz z wypuszczeniem na rynek figurek? Ja też nie.
Nie przepadam za dużym formatem, ale w przypadku tak kolorowej zawartości rozumiem intencje wydawcy. Rzecz jest wydana na świetnym poziomie i nie ma co marudzić, że będzie pasowała na półce do innych antologii czy magazynów. Nie udało się uniknąć efektu zapchajdziury – mowa o wspomnianych rysunkach zajmujących całe strony. Bardziej podobał mi się numer trzeci. Większa objętość i ciekawszy temat. Do tego super pocztówka z ilustracją Nigela Warda nawiązującą do Masters of the Universe.
Polecam, może jakimś cudem będzie można to u nas kupić.