Autor: Łukasz Kowalczuk
Znalazłem ten komiks w zbiorach Kuby Babczyńskiego dopiero niedawno. Nie mam pojęcia dlaczego, bo powinien zwrócić moją uwagę wcześniej. W ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela dostajemy na zmianę rzeczy dobre i kolejne słabizny pokroju 42325 odcinek sagi Avengers, które kupuję tylko żeby było ładnie na półce. Warto więc sprawdzić marvelowską egzotykę. A do takiej zaliczam Soviet Super Soldiers, który został wydany w formacie pośrednim między zeszytówką a trejdem.
Nie ma reklam, jest grubszy od zwykłego numeru i opatrzony krótkim wstępem, ale jakość wydania jest już standardowa.
Nazwiska autorów nic mi nie mówiły, a powinny. Fabian Nicieza (scenariusz), Angel Medina i Javier Saltares (rysunki) to panowie z bogatym dorobkiem, ale raczej bez wybitnych osiągnięć. Ktoś przecież musi wyrabiać amerykańską komiksową normę?
Historia opowiedziana w The Red Triangle Agenda to superbohaterskie łubudu typowe dla przełomu lat 80. i 90. Trochę z Mścicieli (Supreme Soviets działający z ramienia rządu), trochę z X-Men (ścigana drużyna mutantów). Jak to zwykle bywa, największą sympatię wzbudzają postaci dobrodusznych siłaczy oraz ciemna strona mocy. Unicorn nie ma nic wspólnego z jednorożcem, a polujący na mutantów Firefox przypomina mi trochę mojego Robocopa 3.
Nie oszukujmy się, autorzy nigdy nie byli w Związku Radzieckim ani nie pokusili się o sprawdzenie materiałów referencyjnych. W związku z tym wiemy, że akcja dzieje się na rozległych terenach ZSRR tylko dzięki podpisom. Leningrad, Moskwa, Odessa – bohaterowie są cały czas ruchu! Nowosybirsk wygląda jak Brooklyn, albo nawet lepiej. Szczególnie pocieszne są próby wplatania rosyjskich słówek w dialogach. Z kolei w tle mają miejsce wielkie polityczne przemiany. Pod ich wpływem jeden z bohaterów, Sputnik, decyduje się na zmianę pseudonimu. Zresztą cała grupa Supreme Soviers zmienia nazwę…
Niewątpliwą zaletą Soviet Super Soldiers jest możliwość poznania trzeciego garnituru bohaterów Marvela. Co nie znaczy, że są to oryginalne kreacje. Ot, kolejne drużyny stworzone przez korporacyjnych wyrobników. Podręcznikowe przykłady: duży i rubaszny czołg, przywódca Mogłoby być bardzo ciekawie, gdyby taki tytuł dostał do napisania jakiś genialny Brytyjczyk, albo Marvel pokusiłby się o kontynuację w ramach imprintu dla dorosłych MAX. Marzenia…
SSS to fajna ciekawostka. Głupiutka, ale fajna. Przypomniały mi się czasy TM-Semic i beztroskich historyjek. Jest tu mnóstwo akcji, dobre złe dialogi i intryga. No i mięśnie jeszcze nie mają mięśni, wszak to początek lat 90., nie ich połowa. Gdybym miał do wyboru przeczytać kolejny Avengers: Impas stworzony przez „wybitnych twórców, którzy zmienili nie do poznania tą tą i tamtą serię” a komiks pokroju SSS, bez wahania wybrałbym drugą opcję. Odmóżdża, bawi i nie ma pretensji do bycia czymś więcej, niż jest.
Ci kolesie byli kiedyś w czymś z Semica, w jakichś X-Menach albo jakimś późniejszym Spiderze. Nie zrobili na mnie dobrego wrażenia 😀
A Nicieza i Saltarez to nazwiska, które dzwoniły jak ktoś czytał szczególnie polskie przedruki X-Men. Ale niespecjalnie jakoś dobrze dzwoniły.
Byli w MegaMarvelu z Hulkiem.
Bingo!
Ruskie superhero? I will pass 😀
Dam wspomniany brak research’u autorów i to co z tego wynikło wydaje mi się „pocieszny”. Nie czytałem, nawet nie słyszałem do tej pory, ale gdybym miał dostęp to bez wachania: od deski do deski. Dla uśmiechu 🙂