Defenders of Dynatron City #1-6 (Marvel, luty-lipiec 1992)

defenders-okladki
Autor: Łukasz Kowalczuk
W minioną niedzielę miałem przyjemność polecić wam kreskówkę Defenders of Dynatron City, przy okazji zapowiadając tekst na temat komiksu pod tym samym tytułem. Oto i on. Cieszę się, bo rzadko zdarza mi się tak szybko spełnić daną tutaj obietnicę. Historyjki wydane przez Marvela zapowiadały się smakowicie. Antropomorficzna drużyna na licencji LucasArts, a za serię jest odpowiedzialny Steve Purcell? Super! O komiksach Purcella była mowa przy okazji recenzji jego opus magnum oraz pierwszego zeszytu Hero. Czekałem niecierpliwie na przesyłkę z Atomu…

Obrońcy Dynatronu byli w pewnym stopniu odpowiedzią LucasArts na sukces Żółwi Ninja. Spóźnioną i szaloną jednocześnie. W skład drużyny wchodzą: Ms. Megawatt (stosunkowo zwyczajna postać, mokry sen Elektro), Jet Headstrong z odrzutową głową, Buzzsaw Girl z piłą zamiast nóg, Toolbox będący efektem mutacji człowieka i skrzynki z narzędziami, Monkey Kid oraz Radiant Dog.

001
Przy okazji lektury przeżyłem dwa zawody. Po pierwsze Purcell jako rysownik stworzył tylko okładki, na dodatek podoba mi się co druga. Rysownik odpowiedzialny za wszystkie sześć zeszytów zwie się Frank Cirocco i jest typowym wyrobnikiem. Przyznaję, nie chciało mi się nawet sprawdzać jego innych dokonań. Nie ma się do czego przyczepić i nie ma nad czym zachwycać, czyli średnio do bólu. Jeśli facet narysował coś fajnego, to dajcie znać. Stawiam kolekcję swoich kartridży na to, że Purcell poradziłby sobie o niebo lepiej. Drugi zawód to fakt, że historyjki są też średnie. Twórca Sama i Maxa miał tu do dyspozycji zestaw naprawdę zakręconych postaci, ale zamiast szalonego komiksu na miarę przygód ochotniczej policji, wyszedł kolejny produkcyjniak. Chciałbym wierzyć, że stało się tak „dzięki” kontroli korporacyjnych speców od sprzedaży.

3337120-dodc06-06
Patenty są ograne. Obrońcy trafiają do podwodnego miasta, gdzie walczą na arenie. Mają przygodę w wesołym miasteczku udającym Dziki Zachód. Są zmniejszeni do mikroskopijnych rozmiarów i podróżują do mózgu Radium Doga. Oczywiście poznajemy też ich korzenie – o dziwo dopiero w drugim numerze. Ostatni zeszyt nieco wybija się na tle reszty obiecującym tytułem „Kiedy mutanci mutują!”. Zdarzają się zabawne dialogi, sceny czy postaci drugoplanowe. Dobrych momentów jest jednak zdecydowanie za mało, żebym jeszcze kiedyś wrócił do tych komiksów. Pewnie się ich nie pozbędę, bo to kolejna ciekawostka na półce. Coś dla maniaków, reszta może sobie spokojnie darować.

Co mi się tradycyjnie podobało to mnóstwo fajnych reklam (głównie gier video), ale takie rzeczy można znaleźć w każdym marvelowskim zeszycie z tego okresu.

atom-baner

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s